Nie unikniemy podnoszenia podatków i zamrażania pensji

Donald Tusk negocjuje w Brukseli zmianę sposobu liczenia długu publicznego. Rząd uważa, że doliczanie do niego sum przekazywanych przez ZUS do OFE, jest dla nas krzywdzące. Gdyby ich nie liczyć, nasz dług spadłby o blisko 8 pkt procentowych, czyli do 46 procent wartości PKB. - To tylko księgowa sztuczka i nie zmniejszy faktycznej dziury w budżecie. I tak będziemy zmuszeni do ostrych cięć wydatków i podnoszenia podatków - alarmują ekonomiści.

Polska stara się przekonać Komisję Europejską, że doliczanie kosztów reformy emerytalnej do długu finansów publicznych, jest niesprawiedliwe. Szczególnie dla krajów, które zdecydowały się zreformować swój system emerytalny.

- Racja jest po naszej stronie - mówi Money.pl Jacek Saryusz-Wolski, poseł do Parlamentu Europejskiego z PO. Jego zdaniem zmiana taka poprawiłaby naszą sytuację w odniesieniu do kryteriów z Maastricht. Są one warunkiem wejścia do przedsionka strefy euro. Wyglądalibyśmy lepiej na mapie parametrów zdrowia gospodarki.

Po reformie emerytalnej, część płaconych przez nas składek jest przekazywana przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych do Otwartych Funduszy Emerytalnych. Przez to powstaje dziura w budżecie ZUS, którą trzeba łatać. Zapełnia się ją np. pożyczając pieniądze na rynkach finansowych poprzez emisję obligacji. Kwoty przeznaczane na ratowanie ZUS nie są co prawda bezpośrednio zaliczane do deficytu budżetowego, ale już znacząco wpływają na wzrost długu publicznego.

W tym roku by zapewnić bieżące wypłaty rent i emerytur, z budżetu trzeba będzie dołożyć 37,9 mld zł. Przyczyną części tej dziury są kwoty przelewane na konta OFE. Ich wysokość w ostatnich latach waha się od 20 do 22 mld zł.

Nieuwzględnianie powyższych transferów przy obliczaniu poziomu deficytu finansów publicznych spowodowałoby jego wyraźne obniżenie w statystykach.

Według prognozy Ministerstwa Finansów w tym roku dług w Polsce może w relacji do PKB sięgnąć 53,5 procent. Gdyby jednak w zadłużeniu nie uwzględniać składek przekazywanych z ZUS do OFE od 2005 roku, relacja długu do PKB w tym roku byłaby na poziomie 46 procent PKB.

To z kolei oznaczałoby skurczenie się naszej dziury budżetowej w 2010 roku z 6,9 proc. do 5,8 proc. wartości PKB.

Gdyby udało się przeforsować proponowane zmiany, niewątpliwie zyskalibyśmy wizerunkowo. Gdyby odliczyć dług, który powstaje by zrekompensować ubytek w kasie ZUS, to Polska znalazłaby się w czołówce krajów Unii Europejskiej z najniższym długiem publicznym. Przy obecnym systemie liczenia znajdujemy się w połowie stawki.

Poza tym mielibyśmy szansę na znalezienie się w pierwszej dziesiątce krajów o najbardziej zrównoważonych budżetach. Ale to tylko pozorne korzyści.

Rządowi i tak nie uda się odsunąć ostrych cięć wydatków i windowania podatków

Zdaniem prof. Krzysztofa Rybińskiego z SGH, byłego wiceprezesa NBP, wpisujemy się w unijnych koncert życzeń. - Na przykład Niemcy zgłaszały postulat nie doliczania do długu składek do unijnego budżetu. Inne kraje postulowały odliczanie wydatków na rozwój. My mamy swoje transfery z ZUS do OFE. Każdy kraj zabiega o to by poprawić swój wizerunek. Musimy sobie jednak uświadomić, że majstrowanie przy skali termometru nie obniży gorączki, czyli błyskawicznie rosnącego zadłużenia - mówi Rybiński. Jego zdaniem nawet przeforsowanie naszych postulatów nie uchroni nas przed bolesnym zderzeniem się ze ścianą, czyli momentem gdy będziemy zmuszeni do szukania oszczędności.

- Nawet gdyby udało się nam przekonać większość krajów do naszych racji, to wdrażanie nowej metodologii liczenia długu może potrwać od trzech nawet do pięciu lat. Wcześniej nasz dług tak urośnie, że przekroczymy kolejne progi ostrożnościowe. Wtedy bolesne reformy będą już nieuniknione - mówi prof. Rybiński.

Podobnego zdania jest prof. Leokadia Oręziak z SGH. - Zabiegi w Brukseli to tylko poprawianie statystyki, nie wpłynie na wyhamowanie szybko rosnącego zadłużenia - mówi. Jej zdaniem bez gruntownych reform, przebudowania systemu emerytalnego, nic nam to nie da.

Według prognoz Komisji Europejskiej nasz dług publiczny w przyszłym roku przekroczy 59 proc. PKB, tym samym pokonamy pierwszy poziom ostrzegawczy, czyli 55 proc. PKB.

Ekipa Donalda Tuska będzie zmuszona do drastycznego ograniczania deficytu, poprzez cięcie wydatków lub szukanie dodatkowych dochodów, co może oznaczać kolejne podwyżki podatków VAT i akcyzy.

W tym momencie skutki zaciskania pasa najbardziej odczuliby pracownicy budżetówki oraz emeryci i renciści. Rząd musiałby zamrozić pensje, a może nawet je obniżyć. Emerytury czy renty byłyby indeksowane tylko o poziom inflacji.

To nie koniec. Deficyt w budżecie na 2012 rok nie będzie mógł wzrosnąć w relacji do dochodu bardziej niż w poprzednim roku. Fatalnie odbiłoby się to na samorządach. Dalszy wzrost zadłużenia i osiągnięcie kolejnego progu, czyli 60 proc., oznacza dla nich zakaz zaciągania kredytów. To z kolei oznacza kłopoty z pozyskiwaniem funduszy unijnych. By je otrzymać samorządy muszą wyłożyć własną część pieniędzy na inwestycje, czyli najczęściej zadłużyć się.

- Bez szybkich reform drugi próg, czyli 60 proc. zadłużenia w stosunku do PKB przekroczymy już za dwa, trzy lata - prognozuje prof. Krzysztof Rybiński.

Zamiast majstrować przy metodach liczenia powinniśmy reformować

- Rząd chce po prostu ukryć ten dług, podobnie zresztą jak to cały czas robią takie kraje jak Francja czy Niemcy, które nie zabrały się jeszcze za reformowanie swoich systemów emerytalnych - mówi prof. Leokadia Oręziak.

- Mogę tylko powtórzyć opinię, którą zawarłem już w oświadczeniu BCC w tej sprawie - mówi prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista organizacji. Jego zdaniem zamiast zabiegać o zmianę sposobu liczenia długu publicznego, rządowi powinno zależeć na tym, aby wszystkie kraje Unii Europejskiej pokazywały również dług ukryty, bo w przyszłości – dzięki reformie emerytalnej i stworzeniu II filara – polski dług ukryty będzie wyglądał lepiej na tle innych państw.

- Taka informacja pozwoliłaby realnie spojrzeć na zagrożenia i monitorować stan poszczególnych gospodarek europejskich - uważa prof. Gomułka.

Podobnego zdania jest prof. Krzysztof Rybiński. - Najlepszy scenariusz byłby taki: Niemcy, Francja i inne kraje europejskie ujawniają swoje rzeczywiste zadłużenie biorąc się jednocześnie za reformę emerytur. W naszym przypadku nic co prawda się nie zmieni, ale być może ujawnienie rzeczywistego stanu długów publicznych w tych krajach zmobilizuje wszystkich do szybszego reformowania finansów - argumentuje Rybiński.

Źródło: money.pl

Foto: patrz.pl



ostatnia zmiana: 2011-11-05
Komentarze
Polityka Prywatności