Tnijmy podatki, to najlepszy sposób na rozruszanie gospodarki w kryzysie - wzywają zgodnie politycy PiS i SLD. Krytykują jednocześnie propozycję premiera Donalda Tuska o podwyższaniu VAT. Zdaniem ekonomistów idea cięcia podatków w najbliższych pięciu latach to mrzonki. Nawet gdyby rząd zdecydował się na szybką reformę finansów publicznych.
Ludowcy wbrew wcześniejszej krytyce poparli podwyżkę VAT. Waldemar Pawlak, który stanął obok premiera ogłaszającego tę decyzję przyznał, że w sprawie planu finansów publicznych w koalicji toczyła się ostra dyskusja. - Nie zgodziliśmy się na warianty kontrowersyjne na przykład zrównanie stawek VAT - podkreślił Pawlak. Ostateczna decyzja ma zostać podjęta w trakcie jutrzejszego posiedzenia rządu.
- W tej chwili innej możliwości nie ma - mówi Eugeniusz Kłopotek z PSL. - I raczej nie widzę też możliwości obniżenia podatków w najbliższych kilku latach - dodaje. - Teraz brakuje nam pieniędzy w budżecie i dlatego na już potrzebujemy dodatkowych wpływów.
Ludowiec ma przy tym trzy postulaty. Po pierwsze decyzje o podwyższaniu podatków nie mogą odbywać się kosztem najuboższych, nie mogą dławić przedsiębiorczości i ten ruch nie może ograniczać wkładu własnego dla wykorzystania środków unijnych.
- Obniżenie składki rentowej o kolejny punkt procentowy
pobudziłoby możliwości rozwoju gospodarczego. A na pewno poprawiłoby
sytuację pracodawców - twierdzi w rozmowie z Beata Szydło, wiceprzewodnicząca PiS. Jej zdaniem to jest właśnie sposób żeby przetrwać kryzys.
- Właśnie motywowanie, pobudzanie gospodarki, danie szansy rozwoju przedsiębiorcom jest sposobem na stabilizację gospodarki. Przecież my nie mamy najniższych stawek podatkowych w Europie. System podatkowy jest zbyt skomplikowany i na dodatek nieszczelny. I o tym trzeba rozmawiać, ale rząd nie chce - mówi Szydło.
Wiceprezes PiS idzie jeszcze dalej - Gdybyśmy wygrali przyszłoroczne wybory na pewno rozważalibyśmy obniżkę podatków. Ale do tego musimy mieć dane o stanie finansów publicznych, a te ma tylko rząd.
- Jeśli Lewica dojdzie do władzy to możliwa jest wręcz obniżka podatków - obiecuje Marek Wikiński z SLD. Jego zdaniem będzie to kontynuacja tego, co zrobiono podczas rządów Leszka Milera. - Obniżyliśmy stawkę podatku dla przedsiębiorców z 27 do 19 procent, a osobom fizycznym prowadzącym działalność gospodarczą z 40 do 19 procent. Owocem takiego działania było radykalne zwiększenie wpływów budżetowych z podatku CIT i PIT od przedsiębiorców.Zdaniem Lewicy, dodatkowe wpływy w wysokości 4,5 do 5,4 mld złotych nie uratują budżetu. Zwiększenie przychodów powinno oscylować w granicach 30 mld rocznie, wtedy to byłoby odczuwalne dla zmniejszenia deficytu budżetowego.
- Wierzę głęboko, że po wyborach w 2011 roku, kiedy zostaniemy poparci przez kilka milionów małych i średnich przedsiębiorców, będzie kontynuowana droga obniżania podatków - mówi Wikiński.
Ekonomiści: przez najbliższe lata musimy zapomnieć o cięciu podatków
W tym roku dochody budżetu sięgną blisko 250 mld zł. Blisko 90 procent tej kwoty to wpływy z podatków. Najwięcej daje budżetowi VAT. Teraz z tego podatku pośredniego budżet zasila ponad 106 mld zł. Rząd Donalda Tuska postanowił te wpływy zwiększyć w przyszłym roku o około 5 mld zł. - To najlepsze z rozwiązań, by w krótkim okresie nieco zmniejszyć deficyt i poprawić stan naszych finansów publicznych - mówi Bogusław Grabowski, były członek RPP i członek Rady Gospodarczej przy premierze.
Profesor Jan Winiecki, członek Rady Polityki Pieniężnej, jest przeciwnikiem windowania podatków. Jak podkreśla, to oznacza, że akceptuje się za wysoki poziom wydatków publicznych, a to przekłada się na spadek tempa wzrostu gospodarczego. Jednak nie widzi możliwości ich cięcia.
- Niepewne otoczenie zmusza nas do szybszego obniżania dużego deficytu niż byłoby to konieczne w okresie bardziej stabilnym - uważa profesor Winiecki.
- Trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy jesteśmy w stanie nie zwiększając podatków doprowadzić do zbilansowania budżetu, licząc tylko na pozytywny wpływ wzrostu gospodarczego - mówi Mirosław Gronicki, były minister finansów. - To zaszło już za daleko i nie da się tego zrobić w ten sposób.
Jego zdaniem nie widać chęci rządu do dokonania zmian strukturalnych w wydatkach. Pozostaje więc albo podwyższać podatki, albo nie reagować na to, co się dzieje i zadłużać się dalej. Na przykład do poziomu 60 procent PKB. Choć i to nie musi być dolna granica, bo rząd może na przykład zmienić definicję długu publicznego.
- Przy deficycie powyżej 5 proc. nie mamy co marzyć o obniżce podatków - mówi prof. Stanisław Gomułka. - Bez głębokich reform emerytalno-rentowych, dziury budżetowej przekraczającej 50 mld złotych nie uda się nam zasypać. Pomysł podwyższenia VAT z 22 do 23 proc. co prawda zwiększy wpływy o około 5 mld złotych, ale to nie uratuje budżetu.
O tym, że powinniśmy zapomnieć o obniżkach podatków mówi też prof. Witold Orłowski, członek Rady Gospodarczej przy premierze.
- Oczywiście oszczędzanie teoretycznie nie musi oznaczać podwyżki podatków. Tym bardziej, że w budżecie jest wiele miejsc, w których można znaleźć oszczędności. Ci, którzy śledzą to co się dzieje na świecie, na pewno nie są zaskoczeni. W końcu i my musieliśmy dołączyć do większości krajów, w których podatki poszły w górę. My i tak jesteśmy w lepszej sytuacji, bo wygląda na to, że rząd zamiera działać dość łagodnie - mówi Orłowski.
Jak twierdzi, podwyżka VAT, to nie koniec - W zależności od rozwoju sytuacji na świecie okaże się, czy te ruchy wystarczą, czy też może potrzebne będą kolejne podwyżki.
Zdaniem prof. Stanisława Gomułki, istotniejszy pod tym względem mógł się okazać pomysł ministra finansów Jacka Rostowskiego, zamrożenia płac w budżetówce na cztery lata. - W rządzie starły się dwie koncepcje, podwyższanie podatków forsował Michał Boni, Jacek Rostowski proponował zamrożenie płac na cztery lata. To mogło przynieść oszczędności w wysokości co najmniej 10 mld złotych. Dodatkowym efektem, jeżeli wcześniej nie doszłoby do ostrych protestów społecznych, mógł być spadek zatrudnienia w sferze budżetowej, co też oznaczałoby zmniejszenie wydatków budżetowych - mówi Gomułka.
');Efekty obniżania podatków bez reform okazały się fatalne
W tym roku deficyt budżetu osiągnie rekordową wysokość. I choć - jak wynika z opinii wiceminister finansów Hanny Majszczyk - może być o około 4-5 mld zł niższy niż zapisano w budżecie - pozostanie na najwyższym jak dotąd poziomie.
Oznacza to, że będzie on niemal dwa razy większy niż przed rokiem. Jako główną przyczynę jego gwałtownego powiększenia eksperci zgodnie wskazują decyzje o obniżeniu podatków, bez reformowania sfery wydatków.
- Od początku byłem przeciwny obniżaniu składki rentowej i stawek podatku dochodowego - mówi Mirosław Gronicki. - I choć być może za sprawą tych zabiegów uniknęliśmy recesji, to koszt tych decyzji dla budżetu okazał się za duży.
- Miło było obniżać składki i podatki, a teraz musimy za to płacić - wtóruje Ryszard Petru, główny Ekonomista BRE Banku. - To bardzo wyraźnie pokazuje, że w czasie koniunktury warto ograniczać obciążenia, ale gdy nie idzie za tym reformowanie wydatków budżetowych, to kończy się to sytuacją jaką mamy, czyli koniecznością podnoszenia VAT. To słuszna decyzja rządu. Gdyby się na to nie zdecydowano groziłaby nam realizacja greckiego scenariusza - mówi.
Na kilka czynników, które przyczyniły się do powstania wyrwy w finansach publicznych, wskazuje Maciej Reluga, główny ekonomista BZ WBK. - Po pierwsze osłabiła się koniunktura. Po drugie spadły dochody po obniżce składki rentowej i stawek PIT. Po trzecie, nie zrobiono praktycznie nic, by zmniejszyć wzrost poziomu wydatków publicznych w stosunku do PKB.
Daleki jest jednak od oskarżania o tę sytuację rządzącej ekipy. Jak zaznacza, słabsza koniunktura doprowadziła do tego, że wzrosło ryzyko przekroczenia progów ostrożnościowych. - Jak rząd w prognozie zapisuje, że poziom długu publicznego ma sięgnąć 54,9 proc. PKB to znaczy, że się z nim liczy. Jak przekonuje opodatkowanie konsumpcji jest lepsze od opodatkowania pracy. I choć w konsekwencji może nieco osłabić się konsumpcja, a w górę pójść inflacja, to jest to mniejsze zło.
Cięcie podatków? Możliwe, ale tylko po reformach
Konstrukcja budżetu, a szczególnie poziom sztywnych wydatków na poziomie blisko 70 procent powoduje, iż rządzący nie mają specjalnie szerokiego pola do szukania oszczędności.
Ekonomiści zgodnie twierdzą, że bez cięcia wydatków nie mamy co
marzyć o zasypaniu dziury budżetowej nie mówiąc już o obniżaniu
podatków.
Zdaniem prof. Stanisława Gomułki, jeżeli rząd odważy się w najbliższym czasie na reformę emerytalną, a szczególnie KRUS oraz położy dalszy nacisk na obniżanie wydatków na renty, to tylko wtedy będzie można planować cięcia obciążeń podatkowych.
- Reforma sprzed 10 lat przyniosła wyhamowanie wydatków budżetowych na emerytury. Doprowadzenie jej do końca, czyli reforma emerytur mundurowych, a przede wszystkim zmiany w KRUS, poważnie ograniczyłyby deficyt. Na to jednak możemy liczyć najszybciej za 5 lat, a najpewniej dopiero w perspektywie 8-10 lat. Dopiero wtedy odczujemy realne skutki reform, oczywiście zakładając, że rząd się na nie zdecyduje - mówi prof.Gomułka.
- Jeżeli rząd reformując wydatki doprowadzi do równowagi budżetowej będzie można myśleć o cięciu podatków - mówi prof. Winiecki.
Podobnego zdania jest Ryszard Petru - Dopiero odważne reformy wydatków publicznych, a szczególnie emerytur i rent pozwolą na zasypanie dziury budżetowej, a co za tym idzie stworzą realną szansę na cięcie podatków. Teraz znaleźliśmy się na przeciwnej, greckiej, drodze, musimy ratować budżet, windując podatki - dodaje.
Za obniżaniem wydatków publicznych opowiada się się też Maciej Reluga. - Pewne ruchy już widać, jak choćby zamrożenie płac w budżetówce, czy też tzw. reguła wydatkowa. Ale ona dotyczy jedynie tzw. wydatków elastycznych. To zaledwie jedna czwarta wydatków budżetu.
Mirosław Gronicki powątpiewa czy rządowi wystarczy determinacji by w najbliższych latach ciąć wydatki. - Od kilkunastu lat mówi się o tym, że są duże rezerwy po stronie wydatków. Ale to jest kwestia decyzji politycznej. I choć teraz ograniczenia polityczne są mniejsze, to PO boi się, że na przykład PSL powie nie i można spodziewać się kunktatorstwa - mówi były szef resortu finansów. - Przy takich trudnych decyzjach wiele zależy od tego, jak się dochodzi do konsensusu. A tu nie widać żadnej chęci do rozpoczęcia rozmów.
Źródło: money.pl